TRZYCIĄŻ, PORĘBA DZIERŻNA, BARBARKA - DRAMATY
PACYFIKACJI
Mija kolejna rocznica tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w sierpniu 1944 r. Sytuacja w zachodniej części ówczesnego powiatu miechowskiego już miesiąc wcześniej nie napawała optymizmem. Pomimo zbliżającego się frontu od czerwca Niemcy przygotowywali teren do przyszłej obrony. Trwały prace fortyfikacyjne wykonywane pod przymusem przez miejscową ludność. Zarządzenia okupanta zmuszały ludność w wieku od czternastego do sześćdziesiątego roku życia do prac przy budowie umocnień. Osoby uchylające się pracy okupant koncentrował w specjalnie utworzonych obozach pracy. Było ich w tej części powiatu dziewięć. Do czasu ich likwidacji w styczniu 1945 r., przejdzie przez nie około kilkanaście tys. osób. Przykładowo, przez obóz w Michałówce mogło przejść nawet 15 tys. ludzi, jednorazowo było ok. 8 tys. osób (?). Jedna z głównych linii obrony A2, przebiegała z Przedborza i Szczekocin do Miechowa, przez Słomniki i Bochnię, dalej w kierunku Nowego Sącza. Dodatkowo przygotowywano umocnienia ziemne na linii: Jerzmanowice - Sułoszowa: (Stopina Góra), wzgórze 482 - Jangrot Zach. - wzgórze Łysica - Chrząstowice. W pobliżu ważniejszych szlaków komunikacyjnych i wzniesień przygotowywano silniejsze punkty obrony. Takim przykładem może być Sułoszowa, gdzie na szerszą skalę prowadzono prace fortyfikacyjne. Budowane umocnienia to bunkry betonowe (wzgórze 482 m n.p.m.) i ziemne. Powstały trzy linie okopów strzeleckich, rowów przeciwczołgowych i tzw. „wilcze jamy”. By przyspieszyć efektywniej transport materiałów budowlanych, poprowadzono kolejkę do budowanych bunkrów w Sułoszowie od strony Olkusza. W miejscowościach przeprowadzanych prac fortyfikacyjnych zakwaterowano ludność ściągniętą spoza terenu. Zatrudniono robotników przywiezionych z Zagłębia, Śląska, Zaolzia i zapewne z Protektoratu. Ogólnie sytuacja staje się coraz bardziej złożona. Okres tych dwóch miesięcy charakteryzuje się intensywnością gwałtownych zdarzeń, dotychczas nie spotykanych a występujących na omawianym terenie. Czynnikami powodującymi dodatkowo nasilenie się terroru okupanta były wcześniejsze akcje partyzanckie przeprowadzone w Wielmoży (8 lipca) i następstwa wydarzeń po krakowskim zamachu na Koppe’go w Udorzu - 11 lipca. W dniu 3 sierpnia w Skale miała miejsce akcja „Mohorta”, a dnia następnego w leśniczówce - dworku myśliwskim w Barbarce zdobyto broń. Wszelkie działania partyzanckie następujące potem miały się spotkać z brutalnym odwetem Niemców i będących pod ich rozkazami wszelkiego rodzaju kolaborantów - przeważnie ukraińskich nacjonalistów. W wyniku ofensywy sowieckich wojsk zauważa się napływ na teren starostwa miechowskiego Ukraińców. Ich liczba w kwietniu 1944 r. mogła osiągnąć nawet 6 tys. ludzi. Następstwa aktywizacji oddziałów partyzanckich a co za tym szło dążenie okupanta do opanowania sytuacji czyli spacyfikowania terenu metodami terrorystycznymi. Ewidentny brak sukcesów na frontach i w walce z ruchem oporu w kraju czego następstwem jest odwet na ludności cywilnej. Okupant już nie tak butny, pełen euforii zwycięstw ale ciągle groźny, zdemoralizowany i tracący grunt pod nogami. Bezwzględny pozbawiony ludzkich odruchów współczucia, w obliczu zbliżającej się klęski na rozkaz gotowy w każdej chwili mordować i palić. Był to okres tzw. „Republiki Pińczowskiej” i wydarzeń w Skalbmierzu (5 sierpnia). Jednocześnie kilka dni już trwało Powstanie Warszawskie. Zaraz potem ustabilizował się front na Wiśle - Sowieci wstrzymali ofensywę. A to dodatkowo staje się bodźcem do zwiększenia terroru. W powiatach Miechów i Pińczów pozostające na zapleczu frontu oddziały hitlerowskiej 4 armii pancernej dodatkowo rozciągnęły nadzór nad przygotowaniem fortyfikacji, pilnowaniem ściągania kontyngentów, a przede wszystkim dążyły do rozbicia istniejących w terenie oddziałów partyzanckich. Dowództwo szczebla terenowego AK w nowej sytuacji próbuje związać siły niemieckie przez intensyfikację działań. W takich warunkach do akcji mogły być wysłane jedynie oddziały partyzanckie dobrze uzbrojone i posiadające duże doświadczenie. Tych zaprawionych w bojach nie było tak wiele. Jednym z czynników mających wpływ na ograniczenie działań były: braki w uzbrojeniu i amunicji wynikające z wyczerpywania się zapasów i ograniczeniem regularnych zrzutów lotniczych głównie kierowanych nad walczącą Warszawę. Samoloty ze wsparciem lotniczym dla stolicy pokonywały znaczne odległości (Campo Cassale k/Brindisi) narażając się na ostrzał niemieckiej obrony plot. Inaczej było w oddziałach lewicowej partyzantki ściśle współpracującej z „sowieckim sojusznikiem” i przez nich wspieranym. Pomoc im udzielana, pochodziła ze zrzutów dokonywanych przez samoloty startujące z nie tak aż odległego zaplecza frontu wschodniego.
TRZYCIĄŻ
Na początku sierpnia na skraju lasu w leśniczówce „Smolanka” ulokował się sztab 116 pp AK z radiostacją. Powiadomieni o tym Niemcy lub sprowokowani jak sądzili niektórzy, w dniu 6 sierpnia otoczyli leśniczówkę atakując znajdujących się tam partyzantów. W obawie o następstwa tego ataku z OP „Mohort” wysłano konno posłańca do sztabu OP „Żelbet” mieszczącego się w Naramie, prosząc dowódcę tego oddziału o pomoc. Zastępca dowódcy „Gołąb” (ppor. Adam Żuwała) zorganizował grupę liczącą ok. 14 partyzantów, która na dwóch wozach konnych udała się polnymi drogami w kierunku Trzyciąża. Gdy byli już „przy wyjeździe z lasu na drogę z Imbramowic do Tarnawy” słychać było odległe strzały karabinowe. Wysłano patrol w kierunku leśniczówki a od dotychczas obleganych dowiedziano się że po godzinnej walce zdołali przepędzić Niemców. Na miejscu zostały furmanki z końmi. Dowódca pułku postanowił zmienić miejsce postoju, zabrano ze sobą mieszkańców leśniczówki Lorenzów. Zapewne Niemcy nie dali jeszcze za wygraną i ponownie zaatakowali. Po upływie pół godziny, gdy wozy z dobytkiem sztabu wraz z Lorenzami odjechały w kierunku Tarnawy zauważono Niemców jadących ponownie w kierunku leśniczówki. W tej sytuacji urządzono zasadzkę na Niemców. Było ich około trzydziestu, ostrzeliwali las by upewnić się czy nie ma w nim partyzantów. Po gwałtownym przypuszczeniu ataku partyzanci ostatecznie tego dnia przepędzili Niemców. Oddział nie ponosząc strat dopiero wieczorem powrócił do swego mp. w Naramie. Wczesnym rankiem następnego dnia do Jangrota przyjechali z Olkusza żandarmi niemieccy, którzy przez zaistniałą pomyłkę chcieli przeprowadzić rozstrzeliwanie ludności zamieszkałej na wschodnim krańcu tej wsi. Skierowali się do Trzyciąża i wtedy rozegrał się dramat mieszkańców domów położonych w pobliżu leśniczówki. W wyniku działań z rąk Niemców na miejscu zginęło 12 osób w wieku od 15 do 70 lat. Częściowemu paleniu uległa leśniczówka. Nie są znane dokładne okoliczności śmierci Stefanii i Kazimierza Lorenzów. Zapewne zostali ujęci w leśniczówce, co wskazywało na to że wieczorem wrócili z Tarnawy. Przewiezieni do Jangrota jak się przypuszcza, mogli być torturowani i zastrzeleni w tym samym lub następnym dniu. Wg miejscowej tradycji niemieccy oprawcy zastrzelonych nakazali pochować w miejscach gdzie dosięgła ich śmierć. Dopiero w wiosną następnego roku po ekshumacji zostali przeniesieni na cmentarz parafialny w Jangrocie. Po 6 sierpnia oddział „Mohorta” wg rozkazu władz Inspektoratu przeszedł do nowego mp. w lasach sancygniowskich.
PORĘBA DZIERŻNA
Na szosie między Chliną a Porębą Dzierżną w dniu 7 sierpnia drużyna „Młota” z lewicowego oddziału partyzanckiego AL im. B. Głowackiego urządziła zasadzkę na jadący drogą Żarnowiec - Wolbrom niemiecki samochód osobowy. Zabito trzech żołnierzy niemieckich – oficerów, dowodzących jednostką budującą okopy. Znaleziono przy nich teczkę z mapami na których naniesione zostały linie umocnień niemieckich. Dowodzący akcją przekazał zdobyte materiały „Iwanowi Iwanowiczowi” (I. I. Karawajew), ten wiadomości przesłał Armii Sowieckiej. W odwecie Niemcy dokonali potwornej pacyfikacji Poręby Dzierżnej zabijając 37 mężczyzn, 1 kobietę, 1 dziecko i paląc większość zabudowań wsi. Egzekucja miała miejsce przy stodole majątku Siemiątkowskich. Sprawcami tej tragedii była żandarmeria z Wolbromia i oddział żandarmerii zmotoryzowanej (Mot - Zug) z Pilicy. Wielu ciężko rannych poniosło śmierć w płomieniach podpalonych budynków.
BARBARKA
Patrol krakowskiego zgrupowania partyzanckiego „Żelbet” dowodzony przez sierż. „Rezułę” w dniu 12 sierpnia wziął do niewoli trzech ukraińskich policjantów. Zdobyto trzy karabiny i dwa wozy z końmi, było to w pobliżu dworu w Sieciechowicach. Dwaj z nich zostali zlikwidowani, jeden zbiegł. Rano dnia następnego do Sieciechowic przybyło około 50 Ukraińców na 10 furmankach. Gdy jedni kosili trawę, drudzy rozpytywali się o zaginionych w poprzednim dniu policjantów. Nikt z mieszkańców wsi nie przyznał się że ich widział. Żołnierze OP „Żelbet” z ukrycia kontrolowali ruchy Ukraińców podczas ich pobytu we wsi. Po południu dowodzący zgrupowaniem pchor. rez. „Bicz” wysłał z Naramy dwa plutony do oskrzydlenia odchodzących Ukraińców w stronę wsi Celiny. Plutonami dowodzili: ppor. „Gołąb” i pchor. „Stryszawa”. Z polecenia dowodzącego akcją „Bicza” zaczęto ostrzeliwać furmanki przygotowane do odjazdu w kierunku Cianowic. Walka trwała do późnych godzin wieczornych. Po stronie Ukraińców było kilku zabitych i kilkunastu rannych. Zdobyto 10 koni, karabiny i amunicję do karabinu lotniczego MG-15. Po stronie partyzantów strat nie było. Następnego dnia (14 sierpnia), oddziały „Żelbetu” przemieściły się do miejsca postoju w Barbarce. W dniu 15 sierpnia rozegrał się kolejny dramat. Tego dnia było święto NMP i święto Wojska Polskiego w lesie na polanie o godz. 12.00 rozpoczęła się uroczysta Msza św. sprawowali ją: Hubalczyk ks. „Pyrka” - kapelan oddziału i przybyły z Krakowa ks. „Strad”. Zgromadzeni partyzanci i okoliczna ludność liczyła około 600 - 800 osób. Już w czasie trwania nabożeństwa partol ubezpieczający teren zgromadzenia (odległy o ok. 1200 m), ostrzelał niemiecki samochód jadący w kierunku Wysocic. Zabity lub raniony został niemiecki oficer, poczym pojazd zawrócił w kierunku Skały. W tym czasie stacjonował w Skale oddział ochrony lotniska z Balic. Po przybyciu na miejsce zdarzenia, „Gołąb” i „Tur” rozpoznali sytuację meldując dowódcy „Biczowi” o zaistniałym przypadku. Msza św. została przerwana, oddział postawiono w stan gotowości do wymarszu. Od strony Skały nadjechali Niemcy w liczbie ponad 50, trzema samochodami i jednym motocyklem. Wywiązała się walka. Ludność z kapelanami w popłochu zaczęła uchodzić w stronę Tarnawy do lasu. Po usunięciu zacięcia się w karabinie maszynowym partyzanci w ciągu ok. 20 minut wypędzili Niemców z Barbarki. Na miejscu boju zostawili 15 zabitych i 5 rannych. Trzech Niemców wziętych do niewoli wypuszczono. Odwieźli rannych wozem konnym w kierunku Skały. Po walce „Bicz” polecił mieszkańcom Barbarki natychmiastową ewakuację a oddziałowi dał rozkaz odskoku w rejon Wysocic. W wyniku akcji odwetowej jeszcze tego dnia spalono zabudowania Barbarki pacyfikując po południu okoliczne wsie. Sprawcami tragedii byli wezwani z Krakowa żołnierze Wehrmachtu i Ukraińcy. Z oddziału partyzanckiego zginęli w tym dniu: „Zbyszek” - N.N., „Kosa” - Kazimierz Płachno. Zmarli dnia następnego z ran: „Topola” - Bonifacy Walczak, „Bogdał” – Jan Bożycki i Anglik „Iim”. W sumie tego dnia zginęły ok. 63 osoby pochodzące z Barbarki, Lasek Dworskich, Lesieńca, Sobiesęk, Sułkowic, Minogi i Poręby Laskowskiej. Nieco inny przebieg zdarzeń przedstawia Władysław Ważniewski.* Po walce w Barbarce oddział partyzancki „Żelbet” przenosi się do Czapel Wielkich (16 sierpnia). Nie wykonuje polecenia Komendy Obwodu AK Miechów mającego na celu rozformowanie oddziału. W Goszczy na postoju od 20 sierpnia (5 dni), potem jest wymarsz do Naramy. Nocą z 28/29 sierpnia OP „Żelbet” wyrusza z rejonu Narama – Owczary, by po kilku dniach i po przebyciu forsownego marszu (ok. 85 km) dotrzeć na nowe miejsce postoju - Bysina w Myślenickiem. Na terenie powiatu olkuskiego latach powojennych przeprowadzono rejestrację strat materialnych oraz w ludziach. Przez kilka dziesięcioleci nie było można trwale upamiętnić wspomnianych wydarzeń. Długo jedynym wymownym śladem były skromne krzyże na mogiłach cmentarnych. Kultywowanie pamięci o niewinnie pomordowanych bliskich i znajomych przetrwało do czasów współczesnych. Z czasem zrealizowano dążenia społeczności lokalnych i we wszystkich trzech miejscowościach powstały pomniki. W pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń w Trzyciążu, a w Barbarce jesienią 11 listopada 1996 r. odprawiono polowe Msze św. z udziałem ludności przy pomnikach upamiętniających wydarzenia. Przesłanie, którym możemy zakończyć wspomnienie o tym tragicznym okresie niech będą słowa:
„Zachowajmy ich w pamięci i modlitwie”.
*Ważniewski W. - historyk partyjny, bazował na materiałach archiwalnych
106 DP AK.
E. Żaba